Pijmy szybciej bo się ściemnia

Autor: Adam Bukowski

Źródło: Felietony Adama Bukowskiego

Codzienna lektura prasy, internetowej oczywiście (bo jest za darmo), przywiodła mnie do artykułu, który poświęcony był młodzieży i jej rozrywkom ulubionym wakacyjnym. Skoro mowa o młodzieży, to od razu wiadomo, że dzisiejsze moje wynurzenia będą pesymistyczne, jako i wspomniany artykuł (kto widział dzisiaj optymistyczny tekst o młodzieży?? I to jeszcze w Polsce, gdzie 90% ludzi zajmuje się martwieniem się!).
Autorka ww. artykułu zauważyła odkrywczo, że młodzież pije. Alkohol. Co więcej, wypełnia sobie tym piciem coraz więcej wolnego czasu, dochodząc w tym do absurdów w postaci konkursów, kto się bardziej zaleje i szybciej "zaliczy zgona". Tekst mnie zaciekawił, bo jako żywo wnioski wysuwane przez jego twórczynię zgadzały się z moimi, zaś dane, z jakich korzystała (z pewną przesadą) pokrywały się z obserwacjami, jakie sam już dawno temu niechcący poczyniłem.

Sam osobiście jestem abstynentem z wyboru - po prostu wszystkie napoje alkoholowe smakowałyby mi tylko wtedy, gdyby usunąć z nich alkohol. Po dojściu do tego wniosku przestałem pić alkohol w ogóle, bo po co sobie unieprzyjemniać życie. Nie dość, że smak paskudny, to jeszcze jak się przesadzi, syndrom ,,dnia następnego'' do przyjemnych doznań nie należy. Z tego względu trudno jest mi zrozumieć ludzi, którzy delektują się procentami na każdym kroku, już o poranku startując z rytualnym piwkiem i takim samym piwkiem dzionek kończąc. Z kolei im trudno jest zrozumieć mnie, stąd pełne zdziwienia słowa ,,no ale jak to? w ogóle nie pijesz?? nawet jednego?'', pojawiające się na każdej imprezie bez mała. To prawie tak samo trudne do zaakceptowania dla niektórych, jak fakt, że można bawić się dobrze i bez alkoholu. Aczkolwiek wtedy z przymrużeniem oka trzeba traktować całą resztę nieco bardziej liberalnego alkoholowo towarzystwa. Albowiem gros ludzi na różnego rodzaju party na ogół przyszła, przebywa lub wyjdzie pijana lub choćby tylko na tzw. cyku, co zazwyczaj skutkuje zupełnie odmiennym poczuciem humoru i na ogół kompletną płytkością omawianych tematów (choć zdarzają się wyjątki w postaci niespełnionych filozofów na rauszu).

Jasne, wszystko jest dla ludzi, nawet jeśli zamierzają truć swój organizm (przecież rausz to nic innego jak objawy zatrucia organizmu). Martwi tylko fakt, że jest to tak powszechne, a zarazem tak naturalne, że niepicie stanowi swego rodzaju kuriozum. Chyba powinno być odwrotnie??
Według wspomnianego na początku tego tekstu artykułu 69% piętnastolatków piło już piwo. Niby nic, ale spora część z nich robi to regularnie. Z moich zaś obserwacji wynika, że niewiele starsi, a przecież wciąż młodzi ludzie upijają się, i to dość często (no, może i moja definicja ,,często'' nie pokrywa się z definicją ogółu...). Z lat licealnych zapamiętałem też kilka rozmów wśród znajomych, z których jasno wynikały dwie prawdy ,,społeczne''. Pierwsza, to że każda impreza jest tym lepsza, im więcej wódki na niej poszło. Druga, że najlepsze wakacje to takie, których się nie pamięta (kogo nie zaskakuje tekst ,,słuchaj, zarąbiste wakacje miałem, dwa tygodnie tylko chlania, nic nie pamiętam!'' proszę podnieść rękę). Sam zresztą widziałem, jak na pole namiotowe przyjechała grupka osób czworga, płci mieszanej, po czym widać ich było tylko kursujących ze sklepiku do namiotu ze skrzynką piwa pełną (rano) i z namiotu do sklepiku ze skrzynką butelek pustych (wieczorem). I tak przez trzy dni, po czym pojechali. Nie wątpię, że to były w ich odczuciu wspaniałe wakacje... Pewnie wcale nie zauważyli, że są nad pięknym i czystym (tak, tak!) mazurskim jeziorem (nawet palca w nim nie zanurzyli).

Powinienem rzucić teraz truizm ,,ciekawe, ilu z nich za parę lat zostanie alkoholikami''. No, niech będzie, że rzucam. Już widzę, jak kogoś z nich to obchodzi. Albo statystyką się podeprzeć - że połowa zejść śmiertelnych w grupie wiekowej 15-24 jest spowodowana wypadkami z powodu pijaństwa. Głównie samochodowymi. Nie twierdzę, że sam alkohol jest przyczyną - ostatecznie np. żeby wpakować sześć osób do malucha i wracać nim z dyskoteki nocą na zdrowej bani, po czym wylecieć na zakręcie malowniczym i zdradzieckim, waląc w drzewo, trzeba być na dokładkę głupim.

Tak, alkohol też jest dla ludzi. Ale w tym momencie z ,,to moje życie i moja sprawa'' robi się odpowiedzialność także za cudze życie. Nie mówiąc już o rzeszy młodzieży zamkniętej w mamrach (przepełnionych zresztą) z powodu przestępstw, rozbojów popełnionych po pijaku, nierzadko też zabójstw. Państwo (a państwo to my!, parafrazując stare hasło Ludwisia XIV) ponosi koszty ich idiotyzmu (1500 zł na jednego więźnia miesięcznie), a jedyny z tego zysk to akcyza za flachę, którą musieli kupić (a i to nie zawsze) i satysfakcja całego społeczeństwa, że teraz tym ,,młodym gniewnym'' w mamrze jakiś ,,stary gniewny'' robi z d**y jesień średniowiecza.

Co jeszcze? O alkoholu można gadać bez końca. Po alkoholu też. Wystarczy, jak wspomnę długie monologi nie na temat, ciągnione przez nieźle już naprutego kolegę, który się za nic nie chciał odczepić (no a w mordę przecież mu nie dam, bo też chcę żyć, poza tym na trzeźwo jest normalny i nawet go lubiłem). Można też wspomnieć, jak pięknie wygląda krajobraz po bitwie - wszędzie leżą uczestnicy. Zdjęć tego typu najwięcej chyba jest w galerii zapijaczonych i śpiących na JoeMonster.org. Co ciekawe, część ludzi tam uwiecznionych jest z siebie dumna! Dumna dumą durnych durniów, których najbardziej cieszy, że sfotografowano ich z opuszczonymi gaciami gadających z Wielkim Bratem (czytaj: Wielki Biały Kibel). No naprawdę, niektórych ludzi najbardziej kręci chyba swoja własna upadłość... a kto widział gościa smacznie śpiącego wśród zawartości własnego żołądka, ten niewątpliwie ze mną się tu zgodzi. Ja nie widziałem, mnie same opowiadania wystarczyły.

Wracając jednak do głównego nurtu wypowiedzi, od którego trochę odbiegłem... Młodzieży. Naprawdę, nie nalegam, żeby wszyscy byli abstynentami, jak ja. Straciłbym zresztą wtedy uczestnictwo w elitarnym klubie 10% całkowicie niepijących w tym kraju (bo tylu jest w Polsce ponoć abstynentów... zapewne włączając w to niemowlęta). Polska straciłaby zaś zyski z akcyzy na alkohol (w przypadku spirytusu wynosi ona 1800%, co jest niezłym zarobkiem). Nalegam tylko na pewną refleksję w kwestii samej kultury picia. Tak jakby trochę więcej rozsądku i opamiętania. Bo jak się dowiaduję, że zapici studenci wyrzucili z 10. piętra akademika innego studenta w pudle kartonowym (z napisem ,,misja na Marsa''), a jak nie wrócił, to szykowali już drugie pudło (z napisem ,,misja ratunkowa''), ale ich policja powstrzymała, to... Teoretycznie student człowiek inteligentny, ale jak widać nie zawsze. Jeszcze szczególnie, jak sobie popali i popije.

Jasne, że prohibicja nie wyjdzie. W starożytnym Egipcie cztery tysiące lat temu chlali piwo, dzisiaj chleją, to i za kolejne cztery tysiące lat chlać będą. Nawyku się nie wykorzeni. Amerykanie zresztą próbowali przecież tego numeru lat temu osiemdziesiąt i jak zabronili pić, tak wzrósł im odsetek alkoholików i rozrosła się mafia, z którą do dziś poradzić sobie nie mogą. Ale uczyć ludzi, jak pić rozsądnie chyba można? Znieść parę głupich furtek prawnych (co to w ogóle znaczy, że jak był pijany i nie wiedział, co robi, to jest to okoliczność łagodząca?? Właśnie obciążająca przecież powinna być!) i nauczyć całą tę dzicz nieokrzesaną pić tak, żeby z tego problemów nie było. Czyli mało i dla przyjemności, a nie do zaje... hmm... do nieprzytomności. Nie pół litra na dwóch, nie piwo na śniadanie, obiad i kolację, nie hasło ,,impreza = wóda'' i na pewno nie jeżdżenie samochodem po pijaku. Jak nauczyć? Długa droga niestety. Bo trzeba zlikwidować społeczne przyzwolenie na picie. Doprowadzić do tego, żeby ludzie przestali uśmiechać się z politowaniem na widok zalanego gościa na ulicy, ale zaczęli się od niego odwracać z obrzydzeniem. Nikt nie pomoże alkoholikowi skuteczniej niż on sam, kiedy wszyscy go opuszczą. Nikt nie będzie się chwalił, że nie pamięta swoich wakacji, jeśli każdy, komu to powie popuka się tylko z politowaniem w czoło. Nikt nie będzie wsiadał do samochodu po pijanemu, jeżeli współimprezowicze zabiorą mu kluczyki, a w beznadziejnym przypadku po prostu zadzwonią na policję, żeby ktoś gościa zatrzymał, zanim rozjedzie jakiegoś dzieciaka (albo w najlepszym razie sam się wyeliminuje, wpadając na drzewo).

Że co? Że ja jestem psujzabawa? No i co z tego? Alkohol to takie samo zło, jak narkotyki i papierosy. Ta sama zasada działania i ten sam wpływ na zdrowie. Tak, jasne. Są badania, że szklaneczka wina dziennie zapobiega miażdżycy, setka koniaczku pomaga na trawienie, a wódka poprawia krążenie. Oczywiście, że to prawda. Sęk w tym, że dobroczynny wpływ tego wszystkiego niwelowany jest przez gigantyczną falę problemów, chorób, zbrodni i psychoz, jakie wywołuje masowe picie. Jego dobroczynny wpływ na organizm i na samopoczucie na imprezie jest w pełnym odwrocie wobec kompletnej degeneracji, jaką jego nadużycie na ogół wywołuje. Nie mówiąc już o tym, że bycie na rauszu sprzyja jeszcze sięgnięciu po papierosy i inne narkotyki. Czyżby człowiek był zaprogramowany na samodestrukcję? Jak inaczej wytłumaczyć, że wciąż pielęgnuje obecność w jego życiu substancji, bez której nie obywa się żadna większa rozróba?

Do długiej litanii lamentów nad alkoholem należałoby jeszcze doliczyć umartwienia nad przyszłością (niedługą...) tych, co piją alkohol niewiadomego pochodzenia, niejednokrotnie nieoczyszczony, zatruty metanolem (i stąd tytułowe ,,pijmy szybciej, bo się ściemnia'' - kto nie rozumie, niech wie, że metanol oślepia... jeśli ma się szczęście. W przeciwnym razie zabija), i tych, którzy kolorowe sny przepuszczają przez chlebek, żeby przynajmniej wyglądał ten denaturat jadalnie. Albo rozgrzewają się płynem ,,Borygo''. Można dodać wstyd za tych, którzy nie potrafią nad sobą zapanować, kiedy już się napiją, jak i wstręt do tych, którzy żebrzą na kieliszek chleba na ulicach. Niesmak wobec tych, którzy narzekają na niską rentę, a jednocześnie wydają ją przede wszystkim na wódę. No i uzasadnione święte oburzenie na tych, którzy alkoholizmem rozbijają swoje rodziny, tłukąc żony i dzieci, póki zdesperowana rodzinka nie zakończy pasma cierpień za pomocą kuchennego noża.

Co to ma wspólnego z młodzieżą? No jak to, a kiedy zaczyna się picie? Już wiemy, że przed piętnastym rokiem życia. To już ja akurat widzę, jak sfrustrowane nastolatki, które na kacu prześliznęły się jakoś przez maturę (dzięki kupionym pracom maturalnym, najczęściej), nagle stają się wzorowymi pracownikami, mężami i ojcami. Lub pracowniczkami, żonami i matkami, bo i kobiet to niestety dotyka coraz częściej. Tyle, że pijana kobieta to jeszcze bardziej żałosny widok niż pijany facet. W dodatku pijana kobieta jest tu bardziej pechową stroną, bo o ile facet może się po urwanym filmie najwyżej zastanawiać, czy przypadkiem ojcem nie został, to kobieta po takich samych przejściach definitywnie wie, że będzie mamusią.

A propos młodzieży jeszcze... Nie wiem dlaczego, ale w dzisiejszych czasach w porównaniu do dorosłego pijanego faceta, młody pijany facet wygląda mi na bardziej niebezpiecznego i niepoczytalnego. Nie mam pojęcia, skąd to się bierze, ale rosnąca liczba wyroków dla młodocianych bandytów chyba to potwierdza...

Rozpisałem się, miejscami standardowo chaotycznie, mimo że popijam przy pisaniu tylko wodę mineralną (niegazowaną). Zaraz ten tekst będę poprawiał, ale to i tak niewiele da. Na pewno zaś zmianie nie ulegnie podsumowanie, które jest zresztą proste i sprowadza się do jednego zdania.
Otóż: dzieci piją alkohol.
To wszystko. Przemyślcie to. DZIECI PIJĄ. Kiedyś nie do pomyślenia. Zastanówcie się, co oznacza to krótkie zdanie, tak jak ja się zastanowiłem. Cała reszta należy do Was. Jeśli już musicie pić, róbcie to tak, byście nie musieli się za siebie wstydzić. A tym bardziej, by nikt nie musiał się za Was wstydzić, ani przez Was nie ucierpiał.

Komentarze do artykułu

Chrzanów